czwartek, 20 lipca 2017

Koh Samui. Relaks pod palmami.



U wybrzeża Surat Thani, w Zatoce Tajlandzkiej znajduje się 80 wysp, z czego tylko 5 jest zamieszkałych. Największa z nich to Koh Samui. Ma 247km2 powierzchni i mimo 3 mln turystów, którzy docierają tu rocznie, zachowała coś z tropikalnego uroku- może dlatego, że na Samui nie można stawiać budowli wyższych niż palmy ( w przeciwieństwie do Phuket)

 
 Rozpoczynamy iście wypoczynkową część naszych wakacji.

Pogoda jest bardzo przyjemna- przez ostatnie 3 dni tutaj pokropił deszczyk raz wieczorem, jest ciepło, ale nie parno jak w Bangkoku. No i nie ma ludzi. Ponoć już w sierpniu zaczynają zjeżdżać się turyści.
Takie obrazki od rana do wieczora. Nuda-:)






Największym atutem naszego hotelu jest położenie na samej plaży. Plaża Lamai zajmuje 4 km południowego odcinka wschodniego wybrzeża wyspy. Miękki, przyjemny piasek, palmy a w odległości krótkiego spaceru także śliczne skałki i kamienie.


Spacerem można dojść do dwóch najsłynniejszych skał-Hin Yai i Hin Ta, co oznacza "skała dziadka " i "skała babci". Te przedziwne formacje skalne w wyniku wietrzenia przybrały wyraźny kształt męskich i żeńskich organów płciowych, choć legenda mówi, że są to zamienione w skały, wyrzucone na brzeg ciała starszej pary, która zaginęła w katastrofie statku.


Całe dnie można oczywiście leżeć na plaży, korzystać z genialnych masaży i ogólnie nic poza kąpielą w morzu nie robić.



 A tak wygląda Lamai przed 7.00 rano:


Ja po jednym takim pełnym dniu mam już dosyć- ponoć to sztuka nauczyć się wypoczywać w ten sposób- najwyraźniej więc jej nie opanowałam. Wypożyczamy więc skuterek i zaczynamy objeżdżać wyspę. Przez moment zastanawiamy się, czy nie wypożyczyć dwóch, żeby dziewczyny też mogły z nami pojeździć, ale cykam- ruch na tutejszych drogach, szczególnie na obwodnicy jest naprawdę spory. Sama jazda nie stanowi jakiejś specjalnej przyjemności, jest po prostu środkiem do przemieszczania się, jeśli chce się coś więcej zobaczyć.Tak więc nieśpiesznie zwiedzamy wyspę. Obok naszej plaży na zalesionym cypelku usadowiły się drogie hotele.Fajnie, bo zielono i cicho, ale wszędzie stąd daleko- żeby zjeść kolację w "centrum" Lamai trzeba zamawiać jakiś transport. Nawet domki dla duchów są tutaj dużo bardziej wypasione:



Domki dla duchów stawiamy są w zasadzie wszędzie- przed domami, restauracjami, stacjami benzynowymi. Phra Phum mają za zadanie powstrzymywanie duchów od wejścia i niepokojenia mieszkańców. Codziennie składa im się ofiary z żywności, kwiatów i kadzideł. Czasem może to być zwykła butelka wody a czasem kieliszek.
Jedziemy w kierunku Namuang Fall 2 (Waterfall 2)- najbardziej znanego tutaj wodospadu.
Znajduje się on w dużym parku, który organizuje różnego rodzaju safari, trekkingi na słoniach i inne tego typu wątpliwe atrakcje. "Hitem" są zdjęcia z tygrysem- widziałam to na monitorku- biedny tygrys, wyraźnie czymś otumaniony leży na drewnianym stole a turyści poschodzą do niego i tak powstaje zdjęcie z tygrysem.

Do samego wodospadu można dojść stromą ścieżką bezpłatnie, lub za 100 BTH wjechać terenowym wozem.
Sam wodospad to również wątpliwa atrakcja-dochodzi się do niego wąskimi kładkami, można się w nim kąpać, ale w porównaniu do takich Plitwic -słabiutko. To dopiero początek pory deszczowej, może za miesiąc czy dwa będzie wyglądał nieco inaczej.

Po drodze wjeżdżamy jeszcze do słynnej Khunnaram Temple. Znajduje się tu mumia mnicha, który 30 lat temu przewidział swoją śmierć- usiadł na krześle i umarł. W takiej pozycji siedzi nadal a ludzie przyjeżdżają i oddają mu część.

 
 Po drodze można odwiedzić akwarium albo obejrzeć jedno z tzw. "monkey show" biedne małpki na łańcuchach demonstrują jak zrywać kokosy a później można sobie zrobić z nimi zdjęcie.
Bardzo ciekawe są tutaj nocne targi. Po 18.00 zaczynają tętnić życiem, na dziesiątkach straganów można kupić pamiątki ale przede wszystkim różnego rodzaju smakołyki. Obok zorganizowane są stoły gdzie konsumuje się to, co się wybrało. Ten" czerwony" targ dopiero się przygotowywał do otwarcia- jeszcze nie przypłynęli rybacy.




Na szybko można było jedynie zjeść hot-doga w wersji tajskiej:
Albo kupić i skonsumować duriana- sam owoc jest bardzo smaczny, choć śmierdzi okrutnie.

W centrum Lamai ( vis a vis Mc'Donalds) też jest taki nocny targ. Raz zjedliśmy tam kolację, bo bardzo polecał go Peter ale muszę przyznać, że wolę klasyczne restauracje- jedzenie wszędzie jest tu wyśmienite a na targach wcale nie tańsze, zato tłum ludzi stoi nad głową i czeka, aż zwolni się stolik.Fakt, jest lokalnie i egzotycznie- na pewno chociaż raz warto spróbować.



Odwiedziliśmy też najsłynniejszą, tutejszą plażę- Chaweng. Jest dłuższa niż Lamai, bardziej komercyjna, z restauracjami z białymi obrusami na plaży.Ogólnie klimat nie przypadł mi specjalnie do gustu a na dodatek złapaliśmy gumę, więc była mała przygoda-:)


Wieczorem w centrum miasteczka można spróbować też takich atrakcji

Choć oczywiście główną atrakcją jest tutejsza kuchnia- jak dla mnie mógłby to być jedyny i wystarczający powód by tu wrócić. Odrębny post na temat tajskiej kuchni jeszcze powstanie-:)
Jutro będziemy nudzić się trochę mniej- wybieramy się na wyspę Koh Tao na snorkling.

Podróż powrotna i powakacyjne refleksje..

Można było zrobić to inaczej- chociażby kupić bilet lotniczy bezpośrednio z Koh Samui do Bangkoku, albo podróż rozłożyć na dwa dni. Ale gdy...