poniedziałek, 17 lipca 2017

Dzień siódmy.Prawdziwa Kambodża. Koh Ker- niezwykła piramida w królestwie świątyń.


Rano opuszczamy Siem Reap, mijając po drodze dziesiątki  motorków i tuk-tuków kierujących się do Angor Wat. Tam, gdzie dziś jedziemy nie zapuszcza się wielu turystów-trochę  za daleko na motor czy tuk- tuka ( 120 km na północny wchód od Siem Reap) a samochodów jest tu niewiele, za taką przyjemność życzą sobie 100 dolarów, co jak na  tutejsze warunki jest naprawdę sporo. Poza tym Koh Ker ze swoją tajemniczą i przerażającą otoczką przez wiele lat był zapomniany, niedostępny dla turystów, położony na zaminowanym, trudnym terenie, w głębi dżungli, bez dojazdowej drogi. Turystom udostępniono go dopiero w 2002 r.ale nadal popularność ma jeszcze przed sobą. Już parę kilometrów za Siem Reap krajobraz zmienia się nie do poznania. Przejeżdżamy przez pola ryżowe i plantacje bananowców, mijając setki skromnych domów wybudowanych na palach- w tym rejonie potrafi naprawdę padać. Dziś niedziela, nie widać więc pracujących w polu rolników, ale wzdłuż drogi gdzieniegdzie sprzedają grillowany ryż albo gotowaną kukurydzę .




 

W mijanych wioskach ludzie gromadzą się wzdłuż drogi na targach, gdzie można kupić wszystko od owoców, świńskiej głowy po biżuterię i drobne przekąski sprzedawane klasycznie na patykach. Wygląda to ( i „pachnie”) dużo egzotyczniej niż targi w Tajlandii.




 











Parę kilometrów przed wjazdem na teren świątyń Koh Ker stoi budka, gdzie sprzedawane są bilety- wstęp 10 dolarów. Po drugiej stronie drogi stoi samotnie mały chłopiec i zaciekawiony spogląda na nas wielkimi, pięknymi oczami. Azjatyckie dzieci są prześliczne a te tutaj mają jeszcze bardziej urocze rysy.Gdy dajemy mu balonika najpierw patrzy na nas zdziwiony, ale już za chwilę zaczyna się uśmiechać.

Do tej pory na tym ternie odkryto 96 świątyń. Zatrzymujemy się przy kilku- miejscowa ludność urządza sobie wokół nich pikniki, rozkłada koce i wyjmuje kosze z jedzeniem. Wzdłuż drogi umieszczone są tablice informujące, że teren ten został już rozminowany i jest bezpieczny. Może i tak, ale gęsta dżungla nie zachęca do wejścia.






 

Przed wejściem na teren Koh Ker zorganizowano sporych rozmiarów parking, dziś zupełnie pusty. Jest kilka straganów z odzieżą i żywnością, zacieniona knajpka. Sympatyczne dzieciaki cieszą się z balonów i słodyczy.





W jedynej tu toalecie wartę trzyma mały biznesmen. Większe dzieciaki przechadzają się po okolicy grupami, ale niczego nie oczekują- choć gdy częstujemy je gumą do żucia najpierw składają ręce w geście, który przypomina tajskie wai.








 Ta przedziwna roślina reaguje na dotyk, "kurczy się" pod wpływem ciepła:
Wyjątkowość Koh Ker polega na tym, że jest to jedyna piramidalna świątynia na tych terenach. Jak to się stało, że powstała, w czasach, gdy podróże międzykontynentalne nie były popularne? Ktoś jednak podpatrzył ten „patent”od Azteków...
Historia tego miejsca jest następująca, jeśli wierzyć legendom i przekazom:
Koh Ker zostało założone przez króla Jayavarman IV jako konkurencyjna stolica dla ówczesnego Angkor Wat. Mimo, że nie miał on praw do tronu dziedziczonego przez potomka, postanowił przejąć władzę nad całym królestwem za pomocą agresji i potwornego terroru. Legenda głosi, że Jayavarman IV zawarł pakt z demonem Mara na mocy którego w zamian za ofiarę z ludzi będzie on potężny, a potęga zapewni mu drogę do khmerskiego tronu. W Angor Wat nie mógł czynić ofiar z ludzi, założył więc Koh Ker i ogłosił go stolicą. Trudno to sobie dziś wyobrazić- świątynia położona jest w środku niczego, na wzgórzu w głębi dżungli, bez dostępu do wody a jednak była stolicą przez 30 lat.
Sam kompleks zbudowano ponoć w ciągu 20 lat, więc bardzo szybko. Piramida ma 35 metrów, 7 poziomów po 5 m wysokości każdy. Każdy poziom ma taras o szerokości 2m.Na szczycie piramidy znajduje się szyb, który służył jako miejsce składania ofiary z ludzi przez Jayavarman IV. Całość robi naprawdę niesamowite wrażenie i tworzy idealną scenerię dla filmów z Indiana Jones.

Dojście do głównej świątyni zajmuje dłuższą chwilę, napięcie rośnie a na koniec czeka nas wyczerpująca wspinaczka schodami na górę piramidy:





























Gdzieś w drodze powrotnej zatrzymujemy się przy skrzyżowaniu dróg, gdzie wybudowano lokalną restaurację z turystycznymi cenami ( dania za min. 5 dolarów). Amok podawany w łupinie kokosa kosztuje 7 dolarów,ale jest jeszcze lepszy niż ten z Siem Reap. Ogólnie jedzenie w Kambodży jest droższe niż w Tajlandii- przynajmniej w miejscach, do których docierają turyści.Chyba dlatego, że wszystkie ceny są w dolarach, nawet bankomaty wypłacają dolary.. A z drugiej strony to najbiedniejszy kraj Azji i często 1 dolar dziennie to ich cały zarobek- jak np. dla Pani, która przy drodze sprzedaje ryż czy kukurydzę. 
Zaczyna padać ciepły, przyjemny deszcz
W drodze powrotnej zatrzymujemy się jeszcze w ruinach Beng Mealea ( należących do kompleksu Angor)- to w zasadzie stosy kamieni, ruiny pozostawione naturze i w tym przypadku chyba słusznie, bo całość robi naprawdę wrażenie- idealne na kolejny odcinek Indiana Jones.
















To, co najbardziej zapamiętamy z tego miejsca to małe dziewczynki sprzedające kartki pocztowe za dolara- potrafią liczyć po angielsku do dziesięciu i są bardzo skuteczne- nie sposób odmówić małej, ślicznej dziewczynce..ale ile można kupić takich kartek?Są trzy dziewczynki, każda oferuje pakiet 10 kartek za 1 dolara, kupujemy więc 30. Na szczęście mamy zapas balonów i słodyczy, na moment zapominają, że mają sprzedawać kartki. więc trochę odpuszczają.. Dziś co prawda niedziela, ale zastanawia mnie jak to wygląda normalnie..czy chodzą do szkoły? Rodzice zdają sobie pewnie sprawę, że w tym przypadku są dużo skuteczniejsze niż dorośli, więc czy faktycznie ograniczają im edukację by zarabiały na rodzinę?

Wracamy do Siem Reap zmęczeni,ale pełni wrażeń, oszołomieni i oczarowani Kambodżą.Młode nie mają siły wyjść na kolację do centrum, zostają w hotelu gdzie również można fajnie zjeść.
Ja z Maciejem ostatecznie trafiamy do knajpy z międzynarodowym menu i klientelą. Nazywa się Red Piano i jej najsłynniejszy drink wymyśliła ponoć boska Angelina. Jego zakup okazuje się dla mnie szczęśliwy- wygrywam 100 dolarów, koszulkę i niezłe show-:)




 

 

Podróż powrotna i powakacyjne refleksje..

Można było zrobić to inaczej- chociażby kupić bilet lotniczy bezpośrednio z Koh Samui do Bangkoku, albo podróż rozłożyć na dwa dni. Ale gdy...