Dzień pierwszy w Bangkoku.
Wczoraj w nocy przeszła nad Bangkokiem burza z piorunami i
ulewa-w końcu to pora deszczowa. Rano jednak przywitało nas słońce i typowe,
tajlandzkie parne powietrze.
Po hałaśliwej i kolorowej, nocnej atmosferze uliczki
Rambuttri nie było śladu- Bangkok powoli budził się do życia.
W drodze do rzeki spotkało nas wszystko, o czym czytałam na
blogach i forum. Przemili Tajowie próbowali na każdym roku nam „pomóc” oferując
przejażdżkę tuk-tukiem z kilkoma przystankami po drodze albo rejsy
turystycznymi stateczkami zmyślając, że jest dziś święto i nie działa publiczny
rzeczny transport. A my tylko chcieliśmy dojść do przystani i odnaleźć miejski
wodny tramwaj oznakowany pomarańczową chorągiewką ( bilet 14 BTH czyli ok 1,5
PLN).
Menam ( po tajlandzku Chao Phraya- „rzeka królów”) ma swój urok, choć
mętny kolor wody nie jest zachęcający.Rzeka jest szeroka, przepływa nie tylko
przez Bangkok ale i całą Tajlandię i trochę przypomina autostradę-taki panuje
też na niej ruch. Niewątpliwie w zakorkowanym Bangkoku to najszybszy i
najprzyjemniejszy środek lokomocji.
Zwiedzanie zaczęliśmy trochę nietypowo, od zachodniej strony
rzeki - od Świątyni Świtu- Wat Arun. Strzelista wieża Wat Arun znana z
pocztówek i reklamówek Bangkoku to w zasadzie jeden 104-metrowy ostro
wspinający się do nieba prang- czyli budowla typowa dla architektury Khmerów. Niestety
od paru lat jest w remoncie ale mimo rusztowań zrobiła na mnie niesamowite
wrażenie, głównie dzięki mieniącym się ścianom, wyłożonym tłuczoną chińską
porcelaną, używaną niegdyś jako balast w łodziach kursujących między Tajalndią
a Chinami. Szkoda, że nie dotarliśmy tu o świcie lub zmierzchu, gdy jest ponoć
najpiękniej- to godziny dla amatorów fotografii.
Największy z prangów obok Wat Arun:
Wat Po czyli Świątynia Leżącego Buddy to największy i najstarszy
zespół ( XVI w.) świątynny Bangkoku. Faktycznie jest nietypowa, bo Budda
przedstawiany jest zwykle w pozycji siedzącej a ten z Wat Po leży dostojnie
podparty, w stanie nirvany- olbrzymi, 46metrowy mieniący się złotem posąg.
Mógłby być eksponowany na większej powierzchni, gdyż kolumny nieco go
zasłaniają- całą jego okazałość widać tylko gdy stanie się przy podeszwach,
nota bene przepięknych, sporządzonych z perłowej masy.Atmosfera tego miejsca
ma w sobie jakąś duchowość, nawet dla nas, może przez liczbę prangów
zlokalizowanych na jednej powierzchni a może przez uduchowionych Tajów, którzy
autentycznie przeżywają spotkanie z Leżącym Buddą.
Pierwszego dnia celowo odpuszczamy sobie Wielki Pałac.
Zamiast, upieram się, żeby pojechać na obiad do China Town- uwielbiam chińskie
dzielnice. O mały włos tam zarezerwowałabym nocleg a teraz cieszę się,że tego
nie zrobiłam. W nocy gdy świecą się wszystkie neony a na ulice wychodzą setki
sprzedawców jedzenia, klimat jest pewnie przyjemniejszy. W dzień poziom hałasu
i wręcz widocznego smogu, klaksonów aut i krzyków sprzedawców, połączony z
zapachami jedzenia jest wręcz nie do wytrzymania.
Wszędzie sprzedawane są świeże kwiaty- w ten sposób Tajowie się modlą, składają ofiarę. W autach zamiast naszych medalików św.Krzysztofa dyndają pachnące bukieciki, które oferują sprzedawcy na skrzyżowaniach, gdy auta zatrzymają się na czerwonym świetle.
Wszędzie sprzedawane są świeże kwiaty- w ten sposób Tajowie się modlą, składają ofiarę. W autach zamiast naszych medalików św.Krzysztofa dyndają pachnące bukieciki, które oferują sprzedawcy na skrzyżowaniach, gdy auta zatrzymają się na czerwonym świetle.
Przez przypadek trafiamy
do Texas Suki- dużej, klimatyzowanej
restauracji, którą ktoś polecał na swoim blogu. Gdybyśmy się odważyli sami
pokombinować i ugotować swoje dane to przeżycie byłoby większe- tak właśnie
jadają tutaj tubylcy. Mimo to zamówione, gotowe dania są również wyśmienite a
odpoczynek daje nam siłę na dalszą walkę z Bangkokiem.
Bierzemy taksówkę do dzielnicy Dusit- północnej części Bangkoku zwanej również Nowym Miastem Królewskim, bo to tam przenieśli się królowie, gdy zrobiło im się za ciasno na wyspie Rattanakosin. Ta część zupełnie nie przypomina Bangkoku- raczej jakieś europejskie miasto- zadrzewione aleje, okazałe rezydencje, inny świat.Okazuje się, że dziś Pałac zamknięty, bo to poniedziałek. W tej części znajduje się jeden z niewielu parków w Bangkoku i duże zoo, ale dziewczyny zamiast tego wolą spacer do MBK i Siam Paragon- najsłynniejszych shopping molów w mieście. Siam Paragon w ich ocenie wypada nieźle- MBK to w zasadzie stragany z chińską i tajską odzieżą pod dachem- to w takich miejscach kupuje się tanie rzeczy i może gdyby dobrze poszukać, trafiłoby się nawet na coś ładnego, ale jakoś nie mamy na to siły.
Oprócz kultu Buddy w oczy rzuca się część, jaką Tajowie oddają Rodzinie Królewskiej.
Z przyjemnością wracamy na Rambuttri- wieczorem ta ulica ma
bardzo przyjemny klimat, także dlatego,
że jest zamknięta dla ruchu kołowego. Zaczynam rozumieć, dlaczego Polacy tak bardzo upodobali sobie hotel Rambuttri Village Plaza.Oprócz dziesiątek straganów z jedzeniem,
które kuszą przeróżnymi zapachami i bardzo niskimi cenami, znajduje się tam
wiele sympatycznych restauracji i knajpek w których można usiąść, zjeść i napić
się piwa- po 16 km, które przeszliśmy dziś po Bangkoku, o niczym innym nie
marzymy.
Tajska kuchnia zasługuje na odrębny wpis- w każdym razie wszystko,
czego próbujemy jest przepyszne, choć w knajpach na Rambuttri relatywnie
drogie.( do 2000 BTH za 4 osoby, czyli ok. 50 PLN na osobę, z czego najdroższe
jest piwo-140 BTH).Późnym wieczorem w niemal każdej knajpce na Rambuttri rozpoczynają się koncerty, mieszają różne style muzyki-istna kakofonia.Jest to trochę bez sensu, powinni jakoś się między sobą dogadać, choć z drugiej strony nawet dość zabawne.
Dużo gorzej jest na równoległej Khao San, która w nocy
przeobraża się w diabelską imprezownię, jakiej nigdy w życiu nie widziałam. Tu dla odmiany
każda knajpa to dyskoteka, podpita młodzież różnej narodowości tańczy na ulicy, popija
drinki z kolorowych wiaderek, jakimi w Polsce bawią się dzieci na plażach a
wszystko wśród straganów z jedzeniem i masażystów, którzy na ulicy oferują
masaże stóp lub głowy. Mekka backpackerów i raj dla imprezowiczów- chyba jesteśmy już na to za starzy.
Dzień drugi w Bankgoku
Na nasze obolałe nogi pomogły wczorajsze genialne masaże
stóp, które kosztują tu naprawdę niewiele ( 150 BTH czyli ok.15 PLN za pół
godziny) i oferowane są dosłownie wszędzie. Jesteśmy w ferworze walki- my
contra Bangkok-nie ma więc czasu na dłuższe przyjemności, te muszą poczekać aż
będziemy na Koh Samui.
Do Wielkiego Pałacu dojeżdżamy tuk-tukiem. O tuk-tukach
naczytałam się sporo, więc mniej więcej wiedziałam jak się zachować i
wyegzekwować by kierowca zawiózł nas tylko tam, gdzie faktycznie chcemy i za
kwotę, jaką jesteśmy gotowi zapłacić. Kilku przed naszym hotelem odmówiło- wolą
czekać na turystów, którzy wynajmą ich na cały dzień i dadzą się przy okazji
zawieść do zakładu krawieckiego, biura podróży sprzedającego wycieczki po
kanałach i sklepu z tanią biżuterią. Nasz kierowca też nie był zadowolony, że
chcemy tylko prosty transfer w jedno miejsce i to za 100 BTH ale ostatecznie nas
zawiózł. Z naszego hotelu to naprawdę blisko- max. 20 piechotą, ale aż tak nam
masaże nie pomogły-:)
Inną kwestią jest bezpieczeństwo- to prawda, czułam wiatr we
włosach, ale również zamykałam oczy na zakrętach. Kierowcy tuk-tuków to drogowi
wariaci.
Do wizyty w Wat Phra Kaeo i Wielkiego Pałacu trzeba się
specjalnie przygotować- faktycznie bardzo restrykcyjnie podchodzą do kwestii
ubioru i bezpieczeństwa-trzeba mieć ze sobą paszport i długie spodnie czy
spódnicę. Wejście kosztuje 500 BTH. Do kasy nie było kolejek, w końcu to nie
jest szczyt sezonu, ale wewnątrz tego przedziwnego, ociekającego złotem
„miasteczka” straszne tłumy, w połowie powodowane przez chińskie wycieczki.
Było też sporo ubranych na czarno Tajów, nadal pogrążonych w żałobie po śmierci
Króla-oczekiwali pod białymi namiotami siedząc na plastikowych krzesełkach w
kilkugodzinnych kolejkach, by pożegnać swojego władcę-jego ciało jeszcze nie
zostało skremowane, to czas pożegnania dla wiernych, którzy nadal go opłakują.
88-letni Bhumibol Adulyadej był najdłużej panującym monarchą na świecie, zmarł 13 października 2016r.
88-letni Bhumibol Adulyadej był najdłużej panującym monarchą na świecie, zmarł 13 października 2016r.
Całość robi wrażenie- swoim rozmachem, wielkością
uporządkowanej przestrzeni, przepychem, olśniewającym złotem. Niestety wyszło
słońce, co w połączeniu z tłumami turystów nie pomagało w odczuwaniu mistycznej
atmosfery.
Najważniejszym miejscem jest Wat Phra Kaeo z najświętszą
relikwią tajlandzkich buddystów-Szmaragdowym Buddą ( Emerald Buddha)- ten kult
to coś na kształt naszej Czarnej Madonny z Jasnej Góry- zarówno jeśli chodzi o
cześć jak i wielkość- Szmaragdowy Budda ma zaledwie 75-centymentów. Oczywiście
wewnątrz Wat Phra Kaeo nie można robić zdjęć, można klasycznie wejść boso i
pokłonić się w zadumie.
Mniej więcej w połowie całego
kompleksu znajduje się budynek, który obecnie pełni funkcje hotelowe- ponoć nie
mówią o tym tajscy przewodnicy, że za czasów panowania królów było to miejsce
dla królewskich nałożnic, ot, taki sobie luksusowy przybytek.
Docieramy aż do Wat
Prayoon z bardzo oryginalną, bo białą czedi- też niestety w remoncie.
Mijamy zwykłe uliczki z domami, sklepikami i szkołami.Fascynujące jest przyglądać się przez sztachety płotu salom gimnastycznym
by na
końcu i tak stanąć przed Wat Arun- moją ulubioną świątynią Bangkoku i tak to
taką klamrą zamknąć przygodę z tym miastem.
Bangkok ponoć się kocha, bądź nienawidzi. Ja jestem po
prostu zmęczona tym prawie 12-milionowym molochem i z pewną ulgą opuszczam to Miasto Aniołów, Miasto Dzikich Śliwek,Wielkie Miasto Nieśmiertelnych, Wspaniałe Miasto Dziewięciu Klejnotów, Siedziba Króla, Miasto Królewskich Pałaców, Dom Wcieleń Boskich, Wzniesiony przez Wiśwakarmana na Polecenie Indry- tak brzmi oficjalna nazwa miasta i jest to najdłuższa nazwa miasta na świecie.
Nie wszyscy reagują tak samo- Zosia to miejskie zwierzę, jest z tych, którzy- jak twierdzi- pokochali tą przedziwną mieszankę i nie miałaby nic przeciwko by zostać tu dłużej...
Okazuje się, że od jutra zaczniemy cofać się w czasie- Bangkgok został stolicą Tajlandii dopiero w 1782r, decyzją Ramy I. Król przeniósł stolicę z Thon Buri za rzekę Menam by w ten sposób zabezpieczyć fortyfikacje przed Birmańczykami, którzy splądrowali wcześniejszą stolicę- Ajutthaję. A jeszcze wcześniej na tych terenach panował Angkor. Taki jest mniej więcej plan naszej wycieczki na najbliższe dni-jutro wyruszamy w kierunku Kambodży.
Nie wszyscy reagują tak samo- Zosia to miejskie zwierzę, jest z tych, którzy- jak twierdzi- pokochali tą przedziwną mieszankę i nie miałaby nic przeciwko by zostać tu dłużej...
Okazuje się, że od jutra zaczniemy cofać się w czasie- Bangkgok został stolicą Tajlandii dopiero w 1782r, decyzją Ramy I. Król przeniósł stolicę z Thon Buri za rzekę Menam by w ten sposób zabezpieczyć fortyfikacje przed Birmańczykami, którzy splądrowali wcześniejszą stolicę- Ajutthaję. A jeszcze wcześniej na tych terenach panował Angkor. Taki jest mniej więcej plan naszej wycieczki na najbliższe dni-jutro wyruszamy w kierunku Kambodży.