niedziela, 30 lipca 2017

Podróż powrotna i powakacyjne refleksje..

Można było zrobić to inaczej- chociażby kupić bilet lotniczy bezpośrednio z Koh Samui do Bangkoku, albo podróż rozłożyć na dwa dni. Ale gdy się chce zaoszczędzić pieniądze i czas...trzeba się pomęczyć-:)
Obliczyłam, że od wyjścia z hotelu Villa Marina do wejścia do domu, dziewięć razy zmienialiśmy środek lokomocji- były taksówki, prom, autobusy, samoloty i wreszcie dojazd z Berlina naszym autem.
Kupując bilety lotnicze Air Asia tym razem mieliśmy w cenie cały transfer:
Z portu Lipa Noi Pier na Samui zabrał nas prom do Donsak pier, dalej podstawiono nam autobus ( z godzinnym opóźnieniem) do Nakhon Si Thammarat, gdzie znajduje się śmieszne, malutkie lotnisko, skąd co 15  minut odlatują samoloty do Bangkoku-:)  Niestety samoloty przylatują na lotnisko Don Mueang, więc trzeba jeszcze przedostać się na drugie lotnisko w Bangkoku- ponad godzinę,ale są darmowe shuttle bus.
Całość jest ryzykowna- muszą wszystkie te elementy zagrać, więc siłą rzeczy trzeba zostawić sobie jakiś czasowy zapas. W naszym przypadku było to 6 godzin na lotnisku w Bangkoku. Co prawda lotnisko w Bangkoku jest przyjemne- duży wybór restauracji w rozsądnych cenach, masaże. Sześciogodzinny lot do Abu Dhabi, przerwa na śniadanie ( tu masakrycznie wysokie ceny) i kolejne sześć godzin lotu do Berlina. Uff..nie było łatwo...A teraz, gdy minął tydzień, nadal jeszcze czuję lekkie objawy jet leg..w sumie to powinniśmy teraz pojechać na wakacje, żeby odpocząć po urlopie-:)

Tradycyjnie próbowaliśmy rodzinnie podsumować ten wyjazd. Wyjazd nietypowy,bo to pierwsza nasza podróż do Azji.Czy było warto? Co nam się podobało? Co nas zaskoczyło? Czy chcielibyśmy wrócić? Zacznę od tego, że przez całe wakacje byliśmy zaniepokojeni sytuacją w kraju i jakaś część nas chciała wrócić natychmiast i dołączyć do protestów w obronie niezależności polskich sądów- z tym zawsze już będę kojarzyć te wakacje.
Wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że warto- warto wyjechać poza Europę, by doświadczyć czegoś zupełnie innego- innej kultury, kuchni, wrażeń.Warto zaryzykować z porą deszczową! Gdyby w tych miejscach, które zwiedzaliśmy było 3-4 razy więcej turystów ( tak jest ponoć w sezonie) to znam siebie- byłabym bardziej wkurzona, niż zadowolona, nie mówiąc o mistycznym przeżywaniu...Największe wrażenie zrobiła na nas Kambodża- nie tylko Angor, ale kraj sam w sobie..To niesamowite jak bardzo różni się Tajlandia od Kambodży.Tajlandia to już niestety lekka komercja, oczywiście nadal egzotyczna i nie wszędzie-dzięki Peterowi udało nam się zobaczyć też kawałek fajnej, prawdziwej Tajlandii.Plan był optymalny- intensywny tydzień zwiedzania i tydzień odpoczynku, choć ja osobiście miałam dużo większą przyjemność z pierwszego tygodnia, wtedy gdy autem przemierzaliśmy Tajlandię a później Kambodżę- cóż, kłaniają się  moje wakacyjne przyzwyczajenia-:)
Wątpię, czy wrócimy do Tajlandii ( chyba że północ kraju?), ale bardzo chciałabym zobaczyć Laos, Wietnam, Birmę ( w tej kolejności), więc bakcyl Azji został zaszczepiony-:)
Myślę, że dopiero gdy zrobię porządek w zdjęciach dotrze do mnie, jak wiele cudownych rzeczy widzieliśmy i przeżyliśmy.




wtorek, 25 lipca 2017

Dzień trzynasty. Kuchnia po tajsku.

Dziś nasz ostatni dzień tutaj. Tak sobie zaplanowałam, że ostatni post na blogu będzie o tajskiej kuchni. Celowo pomijałam ten temat wcześniej, bo tak naprawdę mogłabym pisać o tym codziennie, zarzucając bloga zdjęciami potraw. Tak, jestem fanką tajskiej kuchni. Wszystko, co tutaj jedliśmy, gdziekolwiek to było- na ulicznym straganie, w knajpkach w Bangkoku, w restauracjach na Samui i w głębi lądu- wszystko było naprawdę dobre.Oczywiście nie wszyscy podzielają moje zdanie- Zuza żywiła się niemal wyłącznie pizzą , spaghetti i frytkami ( też można znaleźć) a Maciej po paru dniach miał przesyt tajskich smaków i zapachów. Zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie Zosia- nie tylko jej otwartość i chęć próbowania wszystkiego,ale przede wszystkim, że wybrała się dziś ze mną na prawdziwie tajskie warsztaty kulinarne i zamierza gotować po tajsku w domu-:)

Informację o warsztatach prowadzonych w kuchni na świeżym powietrzu przez przesympatyczną Tajkę Um przyuważyłam gdy oglądaliśmy skały Hin Ta & Hin Yai. Napisałam do niej maila i już następnego dnia rano była po nas swoim autem ( w cenie warsztatów- 1800 BTH, wliczony jest transport)
Warsztaty prowadzone są w grupach max 6-osobowych. Oprócz nas były jeszcze dwie pary- jedna z Australii a druga z Chin. Program obejmuje przygotowanie 5 z 10 proponowanych dań- jako grupa musieliśmy dokonać jednego, wspólnego wyboru.


Najpierw przygotowaliśmy większość składników do wszystkich dań, które wybraliśmy do ugotowania
Um tłumaczyła, pokazywała jak kroić warzywa i tłumaczyła różnice między czerwoną a zieloną papryczką chili, imbirem a galangalem.

                                  Limonka kaffir- chyba najbardziej charakterystyczna tajska przyprawa.Jej liście, wraz z trawą cytrynową i galangalem stanowią bazę do wszystkich tajskich zup.

Genialna zielona fasolka wężowa- składnik zielonego curry i mojej ulubionej sałatki z papai:
Malutki, tajski bakłażan- składnik zielonego curry:
Pokrojone składniki umieszczaliśmy na talerzykach. Niektóre musiały poczekać do ostatniej chwili- jak czosnek, który by nie stracić aromatu musi być pokrojony tuż przed dodaniem do gotowanej potrawy.

Składniki do zielonego curry, słynnej zupy Tom Yam Goong ( czyli ostro-kwaśnej zupy z krewetkami) i składniki do Phad Thai.:



Pastę do zielonego curry trzeba mocno "wymieszać" w moździerzu:


Na przystawkę przygotowaliśmy spring rolls- wersję smażoną ( płaty do spring rollsów skleja się przy pomocy żółtka:)





Dania główne, bodajże najbardziej znane w Polsce- klasyczny Phad Thai, czyli smażony, ryżowy makaron po tajsku, z odrobiną sosu z tamaryndowca, sosu rybnego, cukru palmowego. Charakterystyczny kwaśno-słono-słodki smak.Przygotowuje się go dosłownie pięć minut, zresztą jak wszystkie pozostałe dania.Tajemnica sukcesu? Makaron. Moczy się go w min. pół godziny w zimnej wodzie. Nie gorącej! Wtedy jest idealny al dente.


Zielone curry (Gaeng Keow Wan)-jedno z moich ulubionych dań w ogóle. Niesamowity aromat dają składniki zielonej pasty curry- galangal, liście lemonki kaffir, trawa cytrynowa, chili). Potrawa lekko słodkawa, na bazie mleczka kokosowego. Nasze curry miało mało zielony kolor- w restauracjach jest zwykle naprawdę zielone ( dodają gotową pastę dla koloru? więcej zielonej papryczki chilli?)

Na koniec bardzo prosty deser- banany w mleczku kokosowym:
Bardzo polecam kurs z Um i u Um!
www.lamaithaicookingschool.com
Jedyne co bym zmieniła, to ..godzina. Koniecznie wybierzcie tą popołudniową! Ugotowane dania się konsumuje a przed południem mieliśmy z tym duży problem-:)


Gdybym miała sporządzić mój subiektywny "ranking" tajskich potraw to mógłby wyglądać np. tak:

1. Som tam czyli sałatka z papai- cienkie paseczki zielonej papai utłuczone w drewnianym moździerzu wraz z kawałkami fasolki wężowej, pomidorem, orzeszkami ziemnymi, sosem rybnym, sosem z limonki, cukrem palmowym i papryczką chili. Zamawiałam ją praktycznie wszędzie i codziennie-:)

A tu bardziej ekskluzywna wersja- z krewetkami. W najlepszej naszym zdaniem restauracji w Lamai: Salathai ( www.sala-thai.com)

2. Tom Kha Gai- Zupa kokosowa z kurczakiem

3. Khao Niaw Ma Muang- Mango Sticky Rice-Słodkie mango z ryżem kleistym
Tak naprawdę to deser, ale dla mnie idealne również na śniadanie
4. Gaeng Keow Wan - Green Curry- Zielone Curry- tu jest naprawdę zielone-:)

5.Pad Thai- pyszny w każdej wersji
6. Gai Pad Med Ma Muang- Chicken with cashew nuts-Smażony kurczak z orzechami nerkowca

7. Tom Yam Goong czyli ostro-kwaśna zupa z krewetkami


Hmm. te 7 wymieniłam jednym tchem. Próbowaliśmy też innych potraw, zwykle ryb i owoców morza przyrządzanych na różne sposoby- zwykłe grillowane lub na różne, "tajskie" sposoby:








Muszę wspomnieć o moich dwóch ulubionych napojach- oba idealne na upał- świeża woda kokosowa i lekkie, tajskie piwo- Leo ( bardziej znany jest Chang, ale stanowczo za mocny w tamtejszych temperaturach)

Woda kokosowa jest też genialnym izotonikiem.


Tak, kuchnia tajska to rzecz, której najbardziej będzie mi brakowało..Wybrałam się do miasteczka w poszukiwaniu przypraw, chcę przywieźć trochę Tajlandii do Polski. Rejestrowałam ostatnie obrazy codzienności na Koh Samui, na "naszej" Lamai:



Wieczorem pożegnalna kolacja w Salathai Restuarant a jutro czeka nas dłuuga podróż do domu..


piątek, 21 lipca 2017

Dzień dwunasty. Snorkling na Koh Tao i rajskie Nanguyan Island.

Wycieczkę katamaranem ( Lomprayah)  na pobliską Koh Tao ( Wyspę Żółwia) polecał nam Peter. Tu, w Lamai, działa pewnie kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt miejsc, agencji turystycznych i zwykłych sklepów, które oferują takie wycieczki, organizowane przez kilka firm. Ceny wszędzie takie same- 2200 BTH za dorosłego i 1600 BTH za dziecko. Drogo-:( Nasz miły pan z recepcji Marina Villa podpowiedział, żeby spróbować skontaktować się z tymi touroperatorami osobiście. Napisałam więc maila do trzech firm, odpowiedziały dwie i najtańsza okazała się oferta Ruangsri ( www.rsruangsritour.com) - po zniżce 1700 BTH  za dorosłego i 1200 BTH za dziecko ( + po 100 BTH za wejście na teren Nangyuan Island Dive Resort). Warto zapamiętać ten patent-:)
Wcześnie rano (7.20) przyjechał po nas busik, który wraz z kilkoma innymi turystami zawiózł nas do przystani,  gdzie mieści się główne biuro Ruangsri i skąd wypływają te wszystkie speed boaty. Katamaranem byłoby pewnie wygodniej, ale speed boat jest bardziej klimatyczny, mały-gdy stanie na snorkling to do wody wchodzi zaledwie 15-20 osób.



W cenie wliczone było lekkie śniadanie w porcie, lunch w formie bufetu w restauracji na Koh Tao, zimne napoje w czasie rejsu i podwieczorek w postaci świeżych ananasów i arbuzów oraz przede wszystkim- sprzęt do snorklingu.
 Koh Tao oddalona jest od Samui o około 70 km, podróż trwa 1, 5h. Dawniej była miejscem odosobnienia dla więźniów politycznych, dziś znana jest jako raj dla nurków.Nie wiem, do której z małych zatoczek przybiliśmy, by przez ponad godzinę obserwować ten fascynujący , podwodny świat. Rafy koralowe i przepiękne ryby różnej wielkości, kształtów i kolorów- niestety nie miałam czym pstryknąć choćby jednej fotki. Moja rodzinka radziła sobie nieźle z maską i rurką, ja ostatecznie założyłam swoje pływackie okularki, po tym jak ze dwa razy napiłam się wody-:)

Po bardzo sympatycznym, tajskim lunchu gdzieś na lądzie na Koh Tao wyruszyliśmy dalej...

aż do małego, prywatnego raju - wyspy Koh Nang Yuan ( Wyspa Wietnamskiej Księżniczki).
To w zasadzie trzy wysepki, połączone piaszczystą ławicą, faktycznie przepiękne. Nic dziwnego, że znalazły się na liście 10 najpiękniejszych wysp świata ( jeśli wierzyć przewodnikowi Dumont). Wyspa jest w całości prywatna, wstęp 100 BTH. Nie można wnosić na nią plastikowych butelek i zostawać po godzinie 17.00, chyba, że nocuje się w jedynym dostępnym tu resorcie.


Przede wszystkim jest to centrum nurkowe a także raj dla miłośników snorklingu- choć rafy przy Koh Tao zrobiły na nas większe wrażenie




Można wspiąć się na punkt widokowy, skąd widok jest naprawdę oszałamiający.
Spędziliśmy na Ko Nangyuan naprawdę miło czas. Bardzo polecamy tą wycieczkę!



W drodze powrotnej spotkały nas dwie zabawne sytuacje- zabawne, bo skończyły się dobrze. Parę minut drogi przed portem zabrakło nam paliwa. Okazało się, że jedna hiszpańska rodzina wczoraj dokładnie tą samą łódką była na innej wycieczce i już to przeżyła- wczoraj czekali na ratunek 2 godziny, więc dziś mając przez oczami podobną wizję miły Hiszpan wpadł szał i zatrzymał inną, przepływającą łódkę, która poratowała nas karnistrem paliwa.Na to wszystko lunął deszcz- taki, jak to tylko może padać w Azji podczas pory deszczowej-:)
Ale dopłynęliśmy i bezpiecznie dotarliśmy do hotelu

A później znów wyszło słońce..


A wieczorem na "naszej"plaży Lamai było jeszcze piękniej..


Podróż powrotna i powakacyjne refleksje..

Można było zrobić to inaczej- chociażby kupić bilet lotniczy bezpośrednio z Koh Samui do Bangkoku, albo podróż rozłożyć na dwa dni. Ale gdy...